To największe wyzwanie. Do restauracji wchodzą tłumnie nie klienci, a ludzie z ulicy – prosto z plaży, z deptaku, z imprez miejskich. Nie zostawiają w lokalu ani złotówki. Często nawet nie powiedzą „dzień dobry”. Ale blokują toalety dla faktycznych gości, tworzą kolejki, przekształcają łazienkę w przebieralnię albo myją z siebie piasek jak pod prysznicem na siłowni.
Stan sanitarny po takich wizytach? Tragedia. Zalane podłogi, zapchane muszle, piasek z plaży, pozostawione po sobie śmieci, brud na każdej powierzchni. A obsługa musi to sprzątać na bieżąco, kosztem gości restauracji i płynności serwisu.
Tak - to nie przesada. Branża notorycznie zgłasza kradzieże papieru toaletowego, mydła, odświeżaczy powietrza, ozdób, a nawet… zapachowych patyczków i ramek z cytatami. W niektórych lokalach "znikają" nawet dozowniki. Restauratorzy, którzy chcą zadbać o detale, stworzyć przyjemne miejsce, wyposażają toalety w dekoracje i tzw. „koszyki ratunkowe” (zapas podpasek, chusteczek, sprayu, igły z nitką), ale często po kilku godzinach… nic z nich nie zostaje.
Oczywiście lokal. I nie chodzi tylko o straty materialne, ale też o straty wizerunkowe. Gość, który zarezerwował stolik, zaprosił rodzinę, a musi czekać w kolejce do zdewastowanej toalety – nie wróci. Co restauratorzy mogą zrobić?
Wielu wprowadza kody do toalet, tabliczki „tylko dla gości”, systemy zamków na rachunek – ale to gaszenie pożaru, nie rozwiązanie systemowe. Bo branża gastronomiczna nie jest od prowadzenia publicznych toalet. Potrzeba zrozumienia i zmiany narracji.
Restauratorzy nie są bezduszni. Chcą zapewnić komfort i estetykę. Ale nie mogą non stop dokładać do toalet, które stają się darmową przestrzenią sanitarną dla miasta. A w wielu miejscach to właśnie na nich opiera się cała „infrastruktura sanitarna” dzielnicy.
Autorka artykułu:
Edyta Okroj-Wierzbicka – CEO Akademii Gastronomi
[ZT]34832[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz