Kiedy znajomi pytają mnie: „Dlaczego ten sam pokój w Sopocie kosztuje raz 350 zł, a innym razem 1200 zł?”, uśmiecham się i odpowiadam: „Bo cena w hotelu to nie tabliczka w sklepie, tylko żywy organizm”.
Wyobraźmy sobie dwie pary. Pierwsza rezerwuje pokój w lutym, patrząc na prognozę pogody i planując urlop na lipiec. Dostają ofertę: pokój dwuosobowy za 380 zł za noc. Druga para – ci spontaniczni – wpada na pomysł w piątek wieczorem: „Jutro jedziemy do Sopotu!”. Wchodzą na ten sam portal rezerwacyjny. Cena? 1200 zł za dokładnie ten sam pokój. Czy hotel ich „naciągnął”? Nie. Po prostu w międzyczasie wydarzył się festiwal, połowa Warszawy ruszyła nad morze, a w systemie zostały już tylko ostatnie pokoje.
Sopot to świetny przykład, bo to miasto żyje rytmem sezonu i wydarzeń. W maju znajdziesz noclegi nawet poniżej 300 zł. W lipcu podczas Open’era ceny szybują do ponad 1000 zł. W sierpniu na wolny weekendowy termin w popularnym hotelu trzeba czasem zapłacić więcej niż za lot do Barcelony. Różnice sięgają nawet 300–400%. Wystarczy spojrzeć: ten sam pokój z widokiem na morze w czerwcu – 450 zł. W pierwszy weekend sierpnia – 1500 zł.
[ZT]36222[/ZT]
Goście często myślą: „Hotel powinien mieć cennik i trzymać się go”. Tyle że świat nie działa już jak w latach 90. Cena zmienia się tak, jak zmienia się liczba chętnych. To trochę jak z Uberem – gdy w mieście zaczyna lać, cena za kurs rośnie.
Hotele korzystają z programów, które analizują:
I podpowiadają: „Podnieś cenę o 50 zł, bo i tak ktoś to kupi” albo „Obniż, bo pokoje mogą się zmarnować”.
Pamiętam sytuację w jednym sopockim hotelu. Gość przyjechał w niedzielę, wita się i mówi:
– Wczoraj patrzyłem na pokój – był po 400 zł. A dziś zapłaciłem 600 zł. Jak to możliwe?
Recepcjonistka uśmiechnęła się i odparła:
– Bo wczoraj było dużo wolnych miejsc. Dziś już prawie wszystkie sprzedane. Pan trafił na ostatnie pokoje, a te są najdroższe.
Gość chwilę pomyślał i tylko machnął ręką:
– No dobra, to przynajmniej idę na plażę, żeby się nacieszyć tą różnicą.
Hotel? Bo zarabia więcej, gdy jest dużo chętnych. Gość? Bo jeśli planuje z wyprzedzeniem, może zapłacić naprawdę rozsądną cenę. Przegrywa tylko ten, kto zostawia wszystko na ostatnią chwilę – wtedy portfel cierpi.
Pokój w hotelu nad morzem ma jedną cenę: taką, ile goście są gotowi za niego zapłacić w danym momencie. Cała sztuka polega na tym, żeby rezerwować wtedy, gdy fala jest jeszcze nisko – zanim wszyscy ruszą nad Bałtyk.

Autorka artykułu:
Edyta Okroj-Wierzbicka – CEO Akademii Gastronomii
[ZT]36172[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz