Sopockie molo, ikona polskiego wybrzeża, znów znalazło się w centrum gorącej debaty. Od 11 kwietnia wejście na najsłynniejszy pomost w Polsce jest płatne, co wywołało lawinę komentarzy w mediach społecznościowych i nie tylko. Ceny biletów – 10 zł za osobę dorosłą, 21-23 zł za bilet rodzinny – dla jednych to drobiazg, dla innych niemalże symbol chciwości. Czy opłaty za molo to sprawiedliwy sposób na utrzymanie zabytku, czy może kolejny przykład „skubania turystów”?
Sopockie molo to najdłuższy drewniany obiekt tego typu w Europie, który przyciąga co roku ponad milion turystów. Spacer po jego deskach to dla wielu nieodłączny element wizyty nad Bałtykiem. Jednak od lat budzi emocje kwestia opłat za wstęp. Dla jednych 10 zł to symboliczna kwota, dla innych – kolejny wydatek, który w połączeniu z wysokimi cenami nadmorskich usług budzi frustrację.
„Ojojoj, żeby ktoś nie zbiedniał, jak zapłaci 10 zł za molo, a zaraz po nim 15 zł za piwo nie będzie szkoda” – ironizuje jeden z internautów.
Inny ripostuje:
„Nie chodzi o 10 zł, tylko o to, że wszyscy płacimy podatki”.
Faktem jest, że sopockie molo nie jest obiektem prywatnym. Zarządza nim miasto, a wpływy z biletów mają pokrywać koszty utrzymania i konserwacji.
„Koszty remontów nie są niskie. Po sezonie wszystko wychodzi” – zauważa jeden z komentujących, wskazując na konieczność regularnych napraw drewnianej konstrukcji narażonej na działanie słonej wody, wiatru i tłumów turystów. Z drugiej strony, pojawiają się głosy, że Sopot, jako miasto czerpiące ogromne dochody z turystyki, powinno znaleźć inne źródła finansowania.
„Jeden sezon bez turystów i poszliby po rozum do głowy, że nie piłuje się gałęzi, na której się siedzi” – pisze oburzony internauta.
Wiele osób wspomina okres, gdy wstęp na molo był bezpłatny.
„Byłam dwa lata temu w marcu i molo było bezpłatne, więc spacerowałam po nim prawie codziennie przez miesiąc” – dzieli się swoimi doświadczeniami jedna z komentujących.
Inni przywołują przykłady z przeszłości, gdy „za tej złej komuny” parkingi, molo czy wejścia do parków narodowych były darmowe. Nostalgia za darmowym dostępem do atrakcji miesza się z porównaniami do innych krajów.
„Największe molo w Holandii, de Pier w Scheveningen, jest darmowe. Miasto korzysta z jego atrakcyjności w inny sposób” – zauważa internauta, sugerując, że Sopot mógłby czerpać inspirację z zagranicznych rozwiązań.
Zwolennicy bezpłatnego wstępu wskazują również na alternatywę, taką jak darmowe molo w Gdyni Orłowie czy Brzeźnie.
„Żeby jeszcze coś ciekawego na tym molo było. W Gdańsku, Sopocie i Gdyni jest wiele fajniejszych punktów widokowych, które są za darmo” – przekonuje jeden z komentujących.
Jednak dla wielu turystów sopockie molo pozostaje unikalne.
„Być w Sopocie i nie odwiedzić mola za te 10 zł, to jak nie przyjechać do Sopotu” – podkreśla entuzjastka, dla której molo wciąż ma swój niepowtarzalny urok.
Zwolennicy opłat argumentują, że 10 zł to niewielka cena za możliwość spaceru po zabytkowym obiekcie, który wymaga stałej konserwacji.
„Sopockie molo jest obiektem zabytkowym, wymagającym corocznej konserwacji. Obecna opłata to absolutne minimum” – pisze jeden z internautów.
Inni dodają, że tłumy turystów, zwłaszcza w sezonie letnim, przyspieszają zużycie konstrukcji.
„Za darmo zostałoby zadeptane i trzeba byłoby je obłożyć opłatą, aby w ogóle przetrwało” – przekonuje kolejny komentujący.
Krytycy opłat zwracają jednak uwagę na szerszy kontekst. „Jeszcze trochę i za zamoczenie paznokcia w Bałtyku będzie opłata” – oburza się internauta, wskazując na kumulację kosztów podczas wakacji. Porównania do zagranicy, np. do Kalifornii, gdzie mola są darmowe i oferują liczne atrakcje, tylko podsycają frustrację.
„To przykre, kiedy w jednym kraju widzi się działania na rzecz człowieka, a w drugim przeciw” – podsumowuje jeden z komentujących.
Ciekawym wątkiem w dyskusji jest pytanie o samą atrakcyjność mola.
„Molo już dawno straciło swój dawny fajny klimat. Teraz to taki moloch z doczepionymi Krupówkami” – twierdzi jeden z internautów, sugerując, że komercjalizacja odebrała obiektowi jego dawny urok. Inni podzielają ten sentyment, wspominając okresy, gdy molo było miejscem spokojnych spacerów, a nie zatłoczoną atrakcją turystyczną.
„W sumie też zawsze chodziłam po molo, gdy było darmowe. Później idę plażą, czy zwyczajnie spaceruję w pobliżu, żadnej różnicy” – dodaje kolejna osoba.
Mimo to molo wciąż ma swoich zagorzałych fanów, o czym świadczy m.in. imponująca liczba sprzedawanych biletów.
„To molo jest najładniejsze” – przekonuje turystka, dla której 10 zł nie jest przeszkodą.
Dla wielu mieszkańców Trójmiasta molo to także element lokalnej tożsamości.
„Jestem z Gdańska, my mamy zoo za darmo, a sopocianie molo” – żartuje jeden z internautów, wskazując na specyfikę trójmiejskich atrakcji.
Dyskusja o opłatach na sopockim molo to nie tylko spór o 10 zł, ale także pytanie o to, jak powinny być zarządzane publiczne atrakcje turystyczne. Czy molo powinno być finansowane z podatków i dostępne dla wszystkich, czy raczej funkcjonować jako biletowana atrakcja, która sama na siebie zarabia? Czy Sopot, czerpiący ogromne korzyści z turystyki, mógłby znaleźć inne źródła utrzymania mola? A może opłaty to jedyny sposób, by uchronić zabytek przed zadeptaniem?
Każda ze stron ma swoje racje, a prawda, jak zwykle, leży gdzieś pośrodku. Jedno jest pewne: sopockie molo budzi emocje i nie pozostawia nikogo obojętnym. I bardzo dobrze. To znak, że mieszkańcom i turystom zależy. Że Sopot nie jest im obojętny. Molo, jako wizytówka kurortu, to coś więcej niż kawałek drewna nad wodą – to emocje, wspomnienia, symbol miasta i punkt zapalny do społecznej dyskusji. A jaka jest Wasza opinia? Czy płatne wejście na molo to konieczność, czy niepotrzebna bariera? Czekamy na Wasze komentarze – na naszym Facebooku i w sekcji komentarzy.
[ZT]32200[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz