Dawniej przychodziłam w te miejsca z tymi, których już nie ma. Spacerując tam dzisiaj sama, czuję tęsknotę. Patrząc na morze, widzę głębie i przestrzeń. Dziwnym sposobem czuję obecność...
Od kiedy pamiętam, przychodziłam tam na spacer z najbliższymi. Ulubione miejsca przyciągały jak magnes nie tylko po rodzinnych uroczystościach, ale także w dni powszednie. Uwielbiałam spacerować, zadawać mnóstwo pytań i słuchać historii o zapomnianych już dawno miejscach. Trochę mniej lubiłam aparat, który był nieodłącznym elementem każdej wycieczki. Teraz już wiem, że wspomnienia są najlepszym, co mogło pozostać.
Dzisiaj morze pozwala mi na chwilę oddechu. Lubię kierować się nad wodę, kiedy żyję w stresie lub przeżywam kryzys. Cieszę się i doceniam taką możliwość. Widok morza uspokaja, szum fal łagodzi lęki… Ale nie było tak zawsze.
Spacer w ulubione od dziecka miejsca, przywołuje przecież coś jeszcze. Bywały momenty, gdy nie potrafiłam tam dotrzeć. Dlaczego? Wymazać z pamięci tamten zapach, głos czy błysk aparatu nie jest łatwo. Szczególnie, gdy coś ucieka i znika bezpowrotnie. Miałam wrażenie, że bolało za każdym razem.
Okazuje się, że ta tęsknota już zawsze będzie nieodłącznym elementem wycieczki. Czy łatwo jest nam przyznać się do tego uczucia? Podejrzewam, że to jedno z najtrudniejszych wyzwań, przed którym każdy z nas staje prędzej czy później.
Niemniej jednak, kluczem jest odpowiednie spojrzenie. Od kiedy przestałam kojarzyć ją z niesprawiedliwością i bólem, morze zaczęło mnie przywoływać bardziej. Być może musiało upłynąć trochę czasu. Być może sama musiałam dojrzeć.
Jednak, czy w nadmiarze obowiązków często tam jestem, by przypomnieć sobie ten stan? Pewnie nie, ale to tam początki listopada kierują mnie częściej niż na cmentarz. Dlaczego? W tych dniach chodzi przecież o pamięć, a my zapominamy czasem, że to nie jest konkurs o najbardziej zadbany i kolorowy pomnik…
Tak więc dzisiaj idę nad morze. Bez odgrzebywania starych ran. Idę tam po obecność.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz