“Wy w tym trójmieście to w sumie macie metro, ale takie nad ziemią, prawda?” - słyszę przynajmniej raz w miesiącu od czasu, kiedy przeprowadziłam się do Gdańska. Nie jestem pewna czy zgodziłabym się z tym porównaniem. Przecież w Warszawie nie zdarzyło mi się nigdy czekać 25 minut na najbliższy pociąg, a w weekendowym trójmieście jest to raczej niemiły standard, niż jednorazowa awaria. Oczywiście, istnieją też cechy wspólne, ale raczej te z kategorii “negatywnych”.
Co mam na myśli? To, co spotyka każdego jeżdżącego na co dzień pociągami SKM i, pomimo swojej absurdalności, po paru miesiącach w trójmieście przenika do codzienności. A przykładów tych absurdów jest wiele.
Zawsze pojawia się wtedy, kiedy akurat najmniej się go spodziewajcie. I oczywiście akurat ten jeden raz, kiedy nie macie biletu. Albo nawet i macie, ale aplikacja FALA “wyjątkowo” nie chce się otworzyć. Albo nie jesteście z trójmiasta i nie wiecie, że bilet trzeba skasować w kasowniku NA PERONIE, a nie już w pociągu. Bardzo to intuicyjne. Kanarzy jednak, kiedy już się pojawią nie mają litości i nie biorą jeńców. Może to właśnie z tego powodu na Facebooku można znaleźć licząca ponad 15 tysięcy członków grupę “Kanarawka”, której członkowie na bieżąco przekazują sobie informacje w których składach SKM obecnie sprawdzane są bilety…? Ale to tylko domysły.
Najbardziej stresująca sytuacja, która może przydarzyć się w SKM-ce? Zepsute drzwi. Bywa tak, że przez całą naszą drogę obserwujemy jak ludzie wsiadają i wysiadają przez najbliższe nam drzwi. A kiedy przychodzi nasza pora i klikamy guzik otwierający drzwi... i nagle nie dzieje się nic. Jeśli mamy szczęście, może nam się udać dobiec do kolejnego wyjścia, ale wszystko zależy od zatłoczenia wagonu i budowy samego składu. W niektórych pociągach odległość pomiędzy drzwiami bywa niestety zbyt daleka i taka awaria kończy się dalszą podróżą i zapewne niemałym spóźnieniem. To taka "trójmiejska szkoła cierpliwości i wyrozumiałości".
Chcesz posłuchać o babce ojca ciotki mojego psa? Nie? To i tak posłuchasz! Każdy, kto choć raz jechał SKM w godzinach szczytu, zna ten typ współpasażera - niepozornego gawędziarza, który tylko czeka na pierwszy kontakt wzrokowy, by rozpocząć monolog życia. Czasem zaczyna niewinnie: “Ale dziś wieje, co?”, a po trzech przystankach znasz już historię jego dwóch rozwodów, ulubioną pogodynkę i powód, dla którego nigdy więcej nie pojedzie do Wejherowa.
Nie ma znaczenia, czy masz słuchawki w uszach, czy udajesz, że czytasz książkę. Opowieść losowego pasażera z Gdyni i tak znajdzie do ciebie drogę. I choć z początku czujesz lekkie rozdrażnienie, to po chwili łapiesz się na tym, że... trochę ci żal, kiedy wysiada. Bo mimo wszystko, kto inny w poniedziałkowy poranek opowiedziałby ci tak głęboka historię?
Nie są to częste wydarzenia, ale na pewno takie, które zostają w pamięci. Podczas jednego z moich kursów między Gdańskiem a Sopotem dwóch panów w oldschoolowych garniturach i czapkach urządziło spontaniczny koncert, coś pomiędzy folkiem, improwizacją i filmem Barei. Na początku pasażerowie wymieniali porozumiewawcze spojrzenia w stylu: „czy to się naprawdę dzieje?”, ale po trzech przystankach nikt już nie udawał obojętności. Ktoś klaskał, ktoś filmował, a ktoś nawet próbował nucić.
Innym razem, w godzinach szczytu, do pociągu wsiadła grupka młodych chłopaków z ogromnymi kamerami i głośnikiem w plecaku. Wyglądało to jak mały plan filmowy, który przez przypadek wjechał do ruchomego wagonu. W tle grał rap, jeden z nich nawijał tekst, drugi filmował z kilku ujęć, trzeci korygował światło. Pasażerowie siedzieli z minami, jakby to była zupełnie normalna scena, a nagrywanie teledysku w jadącym pociągu nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Kiedy wysiedli, w wagonie zapadła cisza - dziwna, post-spektaklowa. Ot, kolejny zwykły dzień.
Nie, nie o miejsce siedzące. Gdzieś pomiędzy Gdańskiem a Sopotem dwóch facetów postanowiło rozwiązać spór klasycznym sposobem - pięściami. Nie wiadomo, o co dokładnie poszło, ale skutki były natychmiastowe: połowa wagonu błyskawicznie ewakuowała się na drugi koniec składu albo w ogóle opuściła pociąg. Jednak, już po dwóch przystankach emocje całkowicie opadły, a panowie wysiedli razem, śmiejąc się i poklepując po plecach, jak starzy kumple. Brazylijska telenowela na odcinku Sopot - Oliwa.
Nie zrozumcie mnie źle. Kocham SKM-ki. To zdecydowanie mój ulubiony (i o dziwo dla mnie najbardziej niezawodny) środek transportu. Szybki, dojeżdża tam, gdzie zazwyczaj potrzebuję i przez ostatnie 2 lata zawiódł mnie awarią albo dużym opóźnieniem tylko trzy razy (nawet nie próbujmy liczyć ile razy zrobiły to tramwaje i autobusy). Ich ogólny wynik jest więc naprawdę pozytywny. Ale trzeba przyznać, podróżowanie trójmiejskimi SKM-kami na co dzień wymaga dużo wewnętrznego spokoju. I zapewne dobrych słuchawek. Bo SKM to nie tylko pociąg, to styl bycia i życia.
NZ
[ZT]36026[/ZT]
0 0
A bilety coraz droższe...
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu esopot.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz