Latem Sopot tętni życiem. Monciakiem trudno się przecisnąć, stoliki w ogródkach zajęte od rana do nocy, a w weekendy kelnerzy dosłownie biegają między stolikami. W tym czasie goście wpadają spontanicznie, są skłonni czekać w kolejce, wydają chętniej i chętniej zamawiają rzeczy, których wcześniej nie próbowali. Jednak wystarczy, że kalendarz przeskoczy na jesień, a Sopot zmienia twarz. Turystyczny gwar ustępuje ciszy, a stoliki przy Monciaku czekają na gości, którzy… już nie nadchodzą. Klienci stają się bardziej oszczędni, częściej gotują w domu, odwiedzają lokale rzadziej, ale w zamian oczekują wyższej jakości obsługi i jedzenia.
Od kilku lat widać wyraźny trend. Coraz więcej lokali gastronomicznych zamyka się po sezonie i wznawia działalność dopiero w okolicach majówki, a niektórzy dopiero na długi weekend Bożego Ciała. Powód jest prosty – jesienią i zimą utrzymywanie restauracji przy niskim ruchu bywa nieopłacalne. Goście wtedy wybierają się do restauracji głównie na specjalne okazje, a spontaniczne wizyty stają się rzadkością. Latem właściciele walczą o każdy stolik i rezerwacje, zimą można przespacerować się Monciakiem, mijając pojedynczych spacerowiczów i nieliczne otwarte lokale. W takich realiach zmienia się też zachowanie klientów – zimą są to w większości stali bywalcy, którzy cenią sprawdzone miejsca i dania.
Kontrast widać nawet w szczycie sezonu. W piątek wieczorem stoliki pełne, w ogródkach gwar, a muzyka z pobliskich barów miesza się z rozmowami gości. W poniedziałek rano – cisza, echo kroków odbija się od pustych ulic, a w wielu lokalach nie ma potrzeby rozstawiać wszystkich stolików. W tygodniu gość staje się rzadkością, a ci, którzy się pojawiają, częściej patrzą na ceny i zamawiają ostrożniej. Restauratorzy reagują skracaniem menu, promocjami na „dni martwe” czy organizowaniem tematycznych wydarzeń, które mają zachęcić mieszkańców do wyjścia z domu. Widać więc, że w zależności od dnia tygodnia zachowania gości diametralnie się zmieniają – weekend to czas biesiadowania, a w tygodniu dominuje ostrożne podejście do wydawania pieniędzy.

Sopot to miasto dwóch twarzy, a gastronomia musi się do tego dostosować. Latem menu może być bogatsze, z nowymi smakami i odważniejszymi propozycjami, bo goście chętnie eksperymentują. Zimą – krótsza karta, więcej klasyków i dań, które kochają lokalni klienci. Ceny często są też uzależnione od sezonu. Goście zimą zwracają większą uwagę na stosunek ceny do jakości, a latem częściej są w stanie zapłacić więcej, kierując się chęcią przeżycia wakacyjnej chwili. Restauratorzy muszą balansować letnie zyski z zimowymi przestojami, bo czasy, kiedy roczny wynik robiło się w dwa miesiące, skończyły się jeszcze przed pandemią.
Tegoroczne wakacje także nie należą do łatwych. Wszędzie słychać o spadkach sprzedaży, a maj również nie rozpieszczał. Wiele sopockich ogródków mogło wtedy realnie popracować zaledwie cztery dni. W praktyce oznacza to, że wiele lubianych lokali walczy dziś o przetrwanie. A od tego, czy będą miały gości, zależy ich przyszłość. Dlatego warto odwiedzać sopockie restauracje nie tylko w lipcu i sierpniu, ale również wtedy, gdy Monciak jest pusty. Bo jeśli dziś przejdziemy obojętnie, jutro może się okazać, że nasze ulubione miejsce już nie istnieje.
Prowadzenie lokalu w Sopocie to dziś sztuka planowania w długiej perspektywie. Nie wystarczy liczyć na lipiec i sierpień – trzeba mieć strategię na cały rok. Ci, którzy potrafią przyciągnąć mieszkańców w listopadzie czy lutym, budują stabilny biznes. Ci, którzy liczą tylko na wakacyjne kolejki, ryzykują, że pewnego dnia po prostu nie otworzą drzwi. Zmieniające się zachowania klientów pokazują jasno – w Sopocie wygrywa nie ten, kto najlepiej radzi sobie w szczycie sezonu, ale ten, kto umie przetrwać czas, kiedy miasto pustoszeje.
Wyprzedź konkurencje dobrym marketingiem. Weź udział w szkoleniu Marketing 2.0: kliknij i sprawdź.

Autorka artykułu:
Edyta Okroj-Wierzbicka – CEO Akademii Gastronomii
[ZT]36172[/ZT]
0 0
Gdzie wady?