Na zdjęciu od lewej: Jarosław Zdrojewski, Joanna Zdrojewska, Stefan Zdrojewski i Przemysław Szczygieł. Fot. Esopot.pl - Agata Cieślińska
Na co dzień mijamy ją w biegu, w drodze na peron, do szkoły czy pracy. Dla wielu sopocian to jednak miejsce szczególne: tu zamawiali pierwszą wiązankę na ślub, kwiaty na chrzest dziecka, tu wracają po bukiet na rocznicę czy ostatnie pożegnanie. Kwiaciarnia rodziny Zdrojewskich przy ul. Jana z Kolna 30 świętuje właśnie 80-lecie istnienia. To najstarsza nieprzerwanie działająca firma florystyczna w Sopocie, założona tuż po wojnie.
Historia ogrodniczych tradycji zaczęła się jednak na długo przed 1945 rokiem. Jak wyjaśnia nam Stefan Zdrojewski, senior rodu, ogrodnictwo towarzyszy jego rodzinie od co najmniej XIX wieku.
"Dziadek urodził się w tysiąc osiemset którymś roku… to kawał historii. Ze 150 lat na pewno" – wspomina pan Stefan w rozmowie z naszą redakcją.
Pokoleniową sztafetę zapoczątkował Augustyn Zdrojewski. Jeszcze przed I wojną światową prowadził ogrodnictwo w Trzemesznie koło Gniezna. Później, gdy młoda Gdynia dynamicznie się rozwijała, przeniósł się nad morze i został kierownikiem Ogrodów Miejskich. Obsadzał drzewami aleje, dbał o skwery i miejskie klomby.
Jego syn Bolesław, ojciec pana Stefana, również „zaraził się” miłością do roślin. Najpierw otworzył kwiaciarnię przy gdyńskim Skwerze Kościuszki, następnie ogrodnictwo w Redłowie, przy ul. Stryjskiej. Wybuch wojny jednak przerwał te plany. Rodzina została wyrzucona z gospodarstwa, a zabudowania zniszczono. Dopiero po wojnie, w 1945 roku, los doprowadził Zdrojewskich do miejsca, z którym są związani do dziś – do Sopotu.

W 1945 roku Bolesław Zdrojewski otrzymał nadanie ogrodnictwa przy ul. Jana z Kolna, przed wojną należącego do niemieckiego właściciela. Potem przez lata je spłacał. W powojennym Sopocie znacznie ważniejsze od kwiatów było jedzenie. Pierwsze lata po 1945 roku upłynęły zatem pod znakiem uprawy kapusty, sałaty, pomidorów i innych roślin użytkowych. Było trudno także z powodów politycznych.
– Przez co najmniej rok ojciec w tych szklarniach raczej warzywa produkował, a to wszystko zabierali Rosjanie. Dwóch żołnierzy mieszkało w budynku i co ojciec wyprodukował, to oni zabierali. Ojciec nic sam nie mógł sprzedać – opowiada pan Stefan.
Sytuacja była trudna i żyło się ciężko. Z czasem jednak warzywa zaczęły trafiać również na sopockie targowisko, mieszczące się wówczas w miejscu, w którym dziś znajduje się sklep sieci Aldi. Aby ogrzać szklarnie, Bolesław musiał podpisywać umowy kontraktacyjne z Wojewódzką Spółdzielnią Ogrodniczo-Pszczelarską „Wybrzeże”. W zamian za węgiel czy koks zobowiązywał się dostarczyć określoną ilość warzyw, a później także kwiatów.
Mimo trudnych powojennych warunków, konfiskat plonów przez stacjonujących w okolicy żołnierzy i niechęci władz do prywatnej inicjatywy, ogrodnictwo przy Jana z Kolna przetrwało. W latach PRL-u rodzina wielokrotnie otrzymywała pisma wzywające do oddania gospodarstwa, pojawiali się geodeci, snuto plany upaństwowienia terenu.
– Był moment, kiedy kazano nam się praktycznie pakować – wspomina Joanna Zdrojewska. – Na szczęście te koncepcje upadły.
W 1984 roku stery w firmie przejął Stefan Zdrojewski. Z czasem dołączył do niego syn Jarosław wraz z żoną.

Przekazywanie fachu w rodzinie odbywało się naturalnie. Wpierw był dziadek Augustyn, później ojciec Bolesław, potem pan Stefan, a dziś jego syn Jarosław i synowa Joanna – to kolejne ogniwa tego łańcucha.
– Ja zacząłem z ojcem, ojciec później przekazał to wszystko mnie, ja z kolei synowi, a teraz syn i synowa tutaj zarządzają – mówi pan Stefan.
Ważną postacią w historii kwiaciarni była również żona pana Stefana, współtwórczyni florystycznego oblicza firmy.
– Żona też była prekursorką florystyki. Ona mnie jej nauczyła – dodaje.
Pan Jarosław podkreśla natomiast, że dorastanie wśród kwiatów i praca w ogrodnictwie były dla niego czymś naturalnym.
– Rodzice od zawsze powtarzali, że jeśli coś się robi, trzeba robić to dobrze, a klient to doceni – przekonuje.

Z biegiem lat wraz z poprawą sytuacji w kraju rosło zapotrzebowanie na kwiaty ozdobne. Zdrojewscy rozbudowywali szklarnie, wprowadzali kolejne gatunki kwiatów doniczkowych i ciętych, a także rośliny rabatowe do ogrodów i na balkony.
– W latach 80. mieliśmy prawdziwy rozkwit produkcji sadzonek do dekoracji ogrodów i balkonów – mówi pani Joanna. – Oferowaliśmy to, czego na rynku po prostu nie było.
W szklarniach rosły róże, goździki, gerbery, irysy, tulipany, hiacynty. Produkcja była sezonowa, zgodna z rytmem przyrody. Zimą rośliny „odpoczywały”, nawozy były proste, opierające się na kompoście.
Na przełomie lat 80. i 90. Polska otworzyła się na świat, a do kraju zaczęły napływać kwiaty z zagranicy, przede wszystkim z Holandii. Pojawiły się frezje, eustomy, alstremerie, modnym symbolem elegancji stało się anturium, później domowe parapety podbiły storczyki. Konkurencja rosła, rosły też wymagania klientów.
– Dziś mamy ogromną różnorodność gatunków, a wiele kwiatów jest dostępnych przez cały rok – mówi Jarosław Zdrojewski. – Z jednej strony to fantastyczne, z drugiej – oznacza konieczność ciągłego śledzenia trendów.
Produkcję ogrodniczą, głównie z powodów ekonomicznych i braku rąk do pracy, rodzina z czasem musiała zakończyć. Obecnie firma skupia się na samej florystyce.
Zdrojewscy realizują pełen zakres usług: od zwykłych bukietów „na co dzień”, przez kompozycje ślubne i dekoracje domów czy hoteli, po florystykę funeralną. Przez lata dekorowali wiele sopockich hoteli, a nawet Operę Leśną – m.in. podczas koncertów z cyklu Sopot Classic. Mają na koncie także bardziej niestandardowe projekty: kwiatowe bryczki przejeżdżające przez miasto, jacht pełen kwiatów czy… ozdobiony roślinami futerał od gitary.
Dziś w firmie, obok właścicieli, pracuje zespół florystek.
– Bez dziewczyn nie dałoby się tego wszystkiego pociągnąć – mówią zgodnie. – Staramy się tworzyć rodzinną atmosferę, bo w takich warunkach po prostu lepiej się pracuje.

Mimo zmieniających się czasów jedno jest stałe: relacja z klientami. W czasach, gdy kwiaty można kupić także w markecie czy zamówić jednym kliknięciem w internecie, Zdrojewscy mocno podkreślają wartość tego, co lokalne.
– Najważniejsze jest dla nas to, że klient nie jest anonimowy – mówi Joanna Zdrojewska. – Możemy porozmawiać, doradzić, dopasować bukiet do okazji i do osoby, która ma go otrzymać.
Rodzina zna wielu stałych bywalców z imienia i nazwiska.
– Widzimy, jak dorastają kolejne pokolenia – mówi pan Jarosław. – Najpierw przychodzili z rodzicami, dziś sami są rodzicami albo dziadkami. To ogromna wartość.
Kwiaciarnia zdążyła stać się miejsce spotkań wielu sopocian.
– Są dni, że klienci wchodzą do kwiaciarni i spotykają się tutaj jako znajomi, przyjaciele. Witają się jak z rodziną. To jest dla mnie bardzo wzruszające po tylu latach – dodaje pani Joanna.
Często zdarza się też, że sopocianie mieszkający za granicą zlecają dostarczenie kwiatów bliskim, bo to właśnie tę kwiaciarnię pamiętają z dzieciństwa.

– To zawód bardzo kreatywny – mówi Jarosław Zdrojewski. – Zmieniają się sezony, kolory, formy. Nie ma monotonii.
Pani Joanna dodaje:
– Kwiatami przekazujemy emocje. Nieważne, czy ktoś wybiera jedną różę, czy ogromny bukiet – za tym zawsze stoi uczucie: radość, wdzięczność, pamięć.
Florystyczne trendy również docierają do Sopotu. Ostatnio coraz popularniejsze są bukiety pakowane w całości w folie dekoracyjne, a w tegorocznych świętach Bożego Narodzenia wyraźnie wraca klasyczna czerwień.
– Największa radość jest taka, że mamy „czerwone święta”. Były srebrne, niebieskie, różne mody, a w tym roku znów króluje klasyczna czerwień.
W ofercie na Boże Narodzenie dominują naturalne materiały: świerk, jodła, stroiki oparte na zieleni i żywych dodatkach. Prostsze dekoracje można kupić już od około 20 zł, bardziej rozbudowane – od 50 zł wzwyż.
– Polecamy naturę. Niech wejdzie do domów bez sztucznych dodatków – podkreśla Joanna Zdrojewska.

Choć historia firmy to przede wszystkim opowieść o sukcesie i wytrwałości, nie brakuje w niej trudnych momentów. Poza naciskami władz w PRL-u i próbami upaństwowienia gospodarstwa, jednym z najcięższych okresów był czas pandemii.
– Z obawy o zdrowie pracowników i klientów zdecydowaliśmy się wtedy na zamknięcie kwiaciarni – wspomina Joanna Zdrojewska. – To był dla wszystkich bardzo niepewny, niezrozumiały czas.
Dziś wyzwaniem są przede wszystkim rosnące koszty energii i utrzymania firmy.
– Borykamy się z codziennością jak wszyscy przedsiębiorcy – przyznaje pan Jarosław. – Ale dopóki mamy klientów, którzy wracają i mówią, że było pięknie, wiemy, że warto.
– Tworzymy razem tę społeczność. Dzięki naszym klientom możemy obserwować kolejne pokolenia, którym towarzyszymy w ważnych momentach życia. Dziękujemy, że od tylu lat jesteście z nami.

Gdy więc następnym razem będziemy mijać niewielki pawilon przy Jana z Kolna 30, warto na moment zwolnić krok. Za ladą tej niepozornej kwiaciarni kryje się nie tylko zapach świeżych róż, lecz także ponad 80 lat pracy kilku pokoleń, które uparcie trzymały się swojej pasji, nawet wtedy, gdy los i historia robiły wszystko, by im to utrudnić.
Zdrojewscy podkreślają, że ich historia nie jest skończona. Choć nie wiedzą jeszcze, czy dzieci zdecydują się kontynuować rodzinny fach, są pewni jednego: dopóki będą mieszkańcy Sopotu, którzy chcą powiedzieć „dziękuję”, „przepraszam” czy „kocham” za pomocą bukietu, dopóty przy Jana z Kolna będą czekały na nich kwiaty.
[ZT]37482[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz