W połowie lipca br. w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku otwarto wystawę "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy", której ekspozycja opowiada o losach dziesiątek tysięcy mieszkańców Pomorza, którzy zostali wcieleni do armii III Rzeszy.
101-letni komandor AK w stanie spoczynku Roman Rakowski, po obejrzeniu wystawy "Nasi chłopcy" w Muzeum Gdańska broni ekspozycji i tłumaczy trudy losów Polaków z Pomorza. Sprzeciw wobec upolitycznianiu wystawy wyraziła Pomorska Rada Kultury.
Kilka dni po otwarciu wystawy przed Ratuszem Głównego Miasta w Gdańsku politycy PiS zorganizowali manifestację. Zarzucili autorom wystawy m.in. fałszowanie historii i relatywizowanie win Niemców. Zaapelowali o zmianę jej tytułu i treści.
Po krytyce Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w komentarzu w serwisie X napisało, że wystawa przywraca pamięć o Polakach, którym podmiotowość została przemocą odebrana, i o których na całe dekady zapomniano. Podkreślono, że misją instytucji takich jak muzea jest rzetelne i kompleksowe prezentowanie historii, często dotyczącej tematów trudnych i do tej pory przemilczanych.
Oświadczenie wydało także Muzeum Miasta Gdańska. Podano, że muzeum sprzeciwia się niesprawiedliwym i powierzchownym ocenom pojawiającym się w przestrzeni publicznej. Zdaniem muzealników osoby wygłaszające krytyczne uwagi, nie zapoznały się ani z samą ekspozycją, ani z jej kontekstem historycznym i edukacyjnym.
"Ubolewamy nad tym, że narracja wokół wystawy bywa wykorzystywana instrumentalnie dla doraźnych celów politycznych" - napisał wówczas rzecznik muzeum dr Andrzej Gierszewski.
Napisał w nim, że widział wystawę, podziękował i pogratulował jej twórcom "za podjęcie tego bardzo trudnego i bolesnego tematu i stworzenie tej wystawy czasowej".
"Urodzony na Podhalu, żyjący przed wojną w Krakowskiem, w Galicji nie miałem i pewnie dzięki Bogu tego typu dylematów, ba, życiowych rozterek i w konsekwencji dramatycznych wyborów, jak mieszkańcy Pomorza, Kaszubi i Kociewiacy. Kto wie pewnie nieubłagany los, może spowodował, iż strzelałem do wrogów w niemieckim mundurze, być może pochodzących z Pomorza. Może i tak było. Tak, wykonywaliśmy wyroki Wojskowych Sądów Specjalnych za zdradę, za przestępstwa popełniane na szkodę Państwa Podziemnego, w tym bandytyzmu. Ale co ciekawe i dla mnie bolesne, za zdradę wykonywaliśmy taki wyrok na oficerze służby stałej Wojska Polskiego, a nie na mieszkańcach Pomorza wcielonych siłą do Wermachtu" - napisał Rakowski.
W liście przytoczył rozmowę, którą odbył z mieszkańcem Czerska (woj. pomorskie), który w wieku 14-15 lat został wcielonym do Wermachtu. Jak napisał Rakowski, jego rozmówca podpisał DVL 3: "Eingedeutschte", by jego matka i siostra mogły pozostać na miejscu. Rozmówca Rakowskiego i jego brat powrócili po wojnie do Czerska, "obaj byli inwalidami, płacąc ceną zdrowia, za nie swoją wojnę w nieswojej armii" - napisał i dodał, że "taka jest prawda o Pomorzanach w niemieckich mundurach".
W dalszej części listu napisał, że mieszkając w Gdańsku spotykał się ze śp. kpt Henrykiem Bajduszewskim czy śp. kpt Wacławem Butowskim, którzy wcieleni siłą do Wermachtu zbiegli przez linię frontu z narażeniem życia, by dostać się do Armii Polskiej na Zachodzie. "Jeden do gen. Andersa, a drugi do gen. Maczka i obaj walczyli pod zmienionymi nazwiskami w obawie przed konsekwencjami dla pozostałej rodziny na wypadek wpadnięcia ponownie w niemieckie ręce" - podał Rakowski.
W liście opisał jakie warunki panowały na Pomorzu w czasie wojny.
"Piszę o tym, bo jest to ważne by uzmysłowić innym, w jakich warunkach żyli tutaj mieszkańcy Kociewia, Kaszub - Pomorza. To oni musieli wybierać pomiędzy śmiercią synów w znienawidzonym mundurze gdzieś na foncie wschodnim czy zachodnim, a życiem reszty rodziny albo wywiezieniem do KL Stutthof czy Potulic. Nawet w zgarniętym przez sowietów Lwowie nie było tego co na Pomorzu" - stwierdził były żołnierz AK.
Dodał także, że to byli "Nasi chłopcy". Dalej napisał, że byli to "chłopcy matek, ojców, sióstr i braci, którzy siłą wcieleni do wrogiej armii próbowali w ten sposób ratować życie bliskich. Bo to byli ich chłopcy z imienia i nazwiska nie jacyś z innej planety. Tak jak nasi chłopcy z Podhala, z Krakowskiego i Lwowa".
"Bo »Nasi chłopcy« z Krakowskiego i innych miejsc są tak samo nasi, jak ci z Pomorza, Kaszub czy Kociewia. Bo Polska ma wiele córek i synów i jest jedną matką dla nich wszystkich" - zaznaczył.
Jego zdaniem "haniebnym jest odmawianiem im imion i nazwisk, zamiatanie tej krwawej historii »pod dywan«".
"Łatwiej jest pisać piórem niż własną krwią, łatwiej jest się przechwalać i wystawiać oceny, nie być w zagrożeniu życia swego i bliskich. Łatwo siedząc w wygodnym fotelu przy herbacie, szermować czyimiś życiem i krwią niż własną, mówiąc jak z perspektywy lat trzeba było się zachować" - napisał.
Podkreślił, że nie jest to wirtualna gra, tylko to prawdziwe kule, prawdziwe pociski, prawdziwa krew, prawdziwa śmierć i prawdziwy strach.
"Trzeba było być w ich butach, w tamtym miejscu i czasie, w tamtych konkretnych sytuacjach, by podejmować takie czy inne decyzje" - podkreślił.
"Ze zdziwieniem obserwujemy gwałtowne reakcje osób, środowisk, oskarżające twórców wystawy o fałszowanie najnowszej historii naszego kraju. Na twórców wystawy spadła lawina oszczerstw, kłamstw i nieuzasadnionej agresji. Odmawia się im nie tylko fachowych kompetencji, ale i prawa do polskiej tożsamości. Tymczasem ekspozycja została przygotowana we współpracy z renomowanymi instytucjami naukowymi i jest oparta na faktach" - zaznaczono w oświadczeniu.
Zdaniem Rady, wystawy powinny budzić dyskusje i pytania, a także podlegać krytyce, jednak dyskusja powinna być oparta na faktach.
"Obserwujemy próby wykorzystania wystawy do realizacji partyjnych celów politycznych, co godzi w podstawowe wartości, jakimi mają się kierować instytucje kultury: niezależność, pluralizm i szacunek dla różnorodności poglądów" - podkreślono.
W dalszej części oświadczenia napisano, że przedstawiciele Rady nie zgadzają się na wykorzystywanie przestrzeni kultury i sztuki do propagandy partyjnej i na przemoc skierowaną wobec twórców wystawy. Zaapelowano o zaprzestanie ingerencji polityków w kształt i przekaz wystawy.
"Kultura to przestrzeń wspólna, nie polityczna własność" - napisano.
Pomorska Rada Kultury jest ciałem opiniodawczo-doradczym przy marszałku województwa pomorskiego, w zakresie spraw związanych z szeroko pojętą działalnością kulturalną w województwie pomorskim. Działa od 2018 roku.
Po rozbiciu oddziału ukrywał się w klasztorze, skąd został przymusowo wcielony do Armii Czerwonej. Uciekł i działał w organizacji Wolność i Niezawisłość. Za swoją postawę i zasługi został odznaczony m.in. Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari.
pm/ dki/
[ZT]34546[/ZT]
QX-7009:09, 26.07.2025
Chłop z demencją i nafaszerowany ideologią KO.
To powinno być karalne!
K14:47, 26.07.2025
Taka jest nasza pomorska historia. Nikt jej nie wymarze. Brawo dla twórców wystawy.
1 1
Idź sie nieuku doksztalc a nie rzucasz kalumnie.
0 1
Komandor to BOHATER! I do tego ma 100% racji.
Niestety, nie mogę napisać, co mieści się między uszami QX-70, bo komentarz nie zostałby opublikowany.