O wyjątkowej aurze Sopotu, jego szansach na to, żeby znowu wyznaczał trendy, a także o tym, dlaczego powinniśmy zamknąć ruch samochodowy w mieście - z Hanną Bakułą, znaną malarką, pisarką i publicystką rozmawiał Wojciech Wężyk.
Pierwsze skojarzenie, jakie ma pani myśląc o Sopocie?
Spokój. Kiedy odwiedzam Sopot, czuję się, jak podczas wizyty u babci. Ten spokój nie jest jednak bierny. Jestem bardzo aktywna. Pływam, gimnastykuję się, jeżdżę na rowerze w kierunku Orłowa, spaceruję i oczywiście bankietuję. Na pewno spokój nie oznacza nudy. Kocham to miasto, nie widzę najmniejszego powodu, żeby spędzać czas gdziekolwiek indziej.
A ma pani jakieś ulubione miejsca w Sopocie?
Ja lubię cały Sopot, żal byłoby wskazywać mi jakieś szczególne miejsca. To trochę jak z dzieckiem, kocha się je w całości, a nie za piękne fragmenty. Ale gdzieniegdzie bywam chętniej, to okolice pomnika Haffnera, ścieżki przy plaży i ZAIKS. To jest pewien fenomen waszego miasta, nie ma tu właściwie nic, a jednak jest tu wszystko.
Jak to nie ma nic? A molo, plaża?
Molo jest oczywiście wyjątkowe, ale nie znoszę piachu i plaży. Woda w Bałtyku też mnie odrzuca, jest zimna i ma nieprzyjemny kolor. Nie kąpałam się tutaj od dobrych 40-tu lat.
To może chociaż lubi pani rybę z frytkami, taki klasyk na papierowym talerzyku?
Skądże! Na dobrą rybę chodzę do Baru Przystań, ale tam są porządne talerze, a nie tacki. To też jedno z moich ulubionych miejsc, które staram się zawsze odwiedzać jak tu jestem.
A jak często bywa pani w Sopocie?
Jak tylko mam okazję, czyli kilka razy w roku. Sopot to moja wielka miłość i stara żona. Staram się oczywiście unikać sezonu, czyli lipca i sierpnia, chociaż zdarza mi się też tu wtedy być. Tyle, że nie w tzw. modnych miejscach, gdzie są tłumy, czyli nie na Monciaku. Wydaje się, że teraz mamy komfortową sytuację, bo ze względu na pandemię jest znacznie mniej turystów. Oczywiście, to nie jest powód do radości, ale przyznaję, że nie narzekam na ich brak.
A pani jest w Sopocie turystką?
Nie. Ja do Sopotu nie przyjeżdżam, ja do Sopotu wracam. Pierwszy raz zobaczyłam to miasto, kiedy miałam 8 lat. Od tego momentu, wyjąwszy kawałek życia w Nowym Jorku, spędzam tu każdą wolną chwilę. Trzecim miastem, które mnie tak przyciąga jest Busko.
Busko, które też jest uzdrowiskiem, to przypadek?
Myślę, że nie. Ten charakter uzdrowiskowy ma w sobie coś wyjątkowego. Uważam zresztą, że w Sopocie jest to niewykorzystany potencjał. Te wspaniałe solanki, którymi dysponujecie, doskonałe szpitale, przyroda i fenomenalne powietrze, na to powinniście postawić.
Żeby do Sopotu jeździło się jak „do wód”?
Oczywiście, że tak. Bo dopiero takie miasto zaczyna z czasem przyciągać dobre towarzystwo. Wtedy można też myśleć o mieście-kurorcie, chociaż dzisiaj to słowo jest już trudne do zdefiniowania. Kurort, musi mieć co najmniej kilka galerii i kilka księgarni, tego niestety brakuje mi w Sopocie coraz bardziej. Nigdy nie zrozumiem, jak można było zamienić budynek kina na drogerię. Tak nie można robić. Galerie, księgarnie, teatry – to ozdoba każdego miasta, małego, czy też dużego.
Mamy piękną Operę Leśną…
Nie przepadam za nią, chociaż oczywiście jest wyjątkowa. Dla mnie, opera to jednak musi być zamknięty budynek. 1800 osób siedzi w jednym miejscu, ja mam swój fotel i mogę się koncentrować na muzyce. Bez komarów, wilgoci i z dobrą akustyką. To jest całość, która składa się na doznanie. Kiedyś byłam na „Madamme Butterfly” w kopalni Wieliczka, mimo świetnego wykonania, cały czas miałam wrażenie, że zaraz wszystko runie mi na głowę. Poza tym, ja nie znoszę muzyki plenerowej, tak jak nie lubię posiłków w otwartych miejscach, takich, jak ogródki restauracyjne.
Ale poranna kawa w jednej z sopockich kawiarenek brzmi chyba dobrze?
Jak najbardziej. Z dobrym widokiem, gdzieś na tarasie. Wciąż jednak zaskakuje mnie cena kawy i to zarówno w porównaniu do innych miejsc na świecie, jak i w stosunku do ceny posiłku. To dziwna proporcja. Drażni mnie też to komplikowanie. Te różne odmiany cappuccino, magiczne sztuczki. Siła tkwi w prostocie, jakkolwiek kawy na wynos unikam jak ognia.
A dusza artystki ma się czym pożywić w Sopocie? Sopot inspiruje?
Myślę, że artysta szuka inspiracji w sobie, miejsce ma drugorzędne znaczenie. Ale Sopot przez swoją harmonię na pewno pozwala artyście poczuć się tu dobrze. Wszyscy moi znajomi uwielbiają wasze miasto. Gdybym tylko mogła się tu przenieść, natychmiast bym to zrobiła. Niestety, dla artysty oznaczałoby to zgodę na śmierć głodową. Muszę być tam gdzie są galerie, krytycy, sztuka i media. Muszę żyć w Warszawie, chociaż wolałabym w Sopocie. I nie tylko ze względu na wspomnienia.
A jak pani wspomina dawny Sopot?
Przede wszystkim, jako miejsce nadające ton. Kształtujące modę. Wyjątkowo eleganckie. Mam wciąż przed oczami obrazy z dzieciństwa, piękne kobiety ubrane w doskonale skrojone sukienki z paskiem w talii, w pantoflach na szpilkach, w kapeluszach, rękawiczkach. Eleganccy mężczyźni w letnich garniturach. Sopot to była rewia mody. Tu się rodziły kanony piękna, nie tylko w kontekście samego ubioru, ale również urody, a może przede wszystkim zachowania. Sopot to był snobizm, w dobrym tego słowa znaczeniu. Tak, jak zimą trzeba było być w Zakopanem, tak latem w Sopocie. Miałam szczęście bywać i tu, i tam. Teraz gdzieś ta elegancja zniknęła.
Ale może to nie wina Sopotu, tylko globalnych zmian?
Częściowo tak. Jak pan odwiedzi Paryż czy Warszawę w tych miejscach, które powinny być eleganckie, to znajdzie pan taki sznyt bez problemu. Ale myślę, że Sopot i tak wyszedł z wszystkich przemian obronną ręką. Owszem nie dyktujecie już mody, ale macie inne walory. Przede wszystkim wspomnianą wcześniej przyrodę, która jest wielkim atutem.
Przyroda i ekologiczne miasta, to bardzo popularny kierunek rozwoju.
Żeby być ekologicznym, musielibyście zrobić dwie rzeczy. Zlikwidować kebaby, które są na każdym kroku i nie mają nic wspólnego z ekologią, przecież to namawianie do jedzenia czystej chemii. Druga sprawa to transport samochodowy. Sopot powinien być miastem zamkniętym dla ruchu. Oczywiście poza autami mieszkańców. I proszę nie mówić, że to niemożliwe. To jest możliwe. Chciałabym móc spacerować przy morzu mając pewność, że kilka kroków dalej nie ma korków ze spalinami.
Zawsze może pani pójść na spacer do sopockich lasów.
Jakbym chciała przebywać w lesie, to odwiedziłabym Puszczę Białowieską. Sopot jest od innej aury, nadmorskiej. Miejsca takie, jak wasze, mają swój unikalny charakter. Tego też mi trochę brakuje, kutrów, sieci, takiej atmosfery rybackiego miasteczka, w którym widać naturalny związek mieszkańców z wodą. Do tego można nawiązywać chociażby poprzez promocję lokalnej sztuki.
Brakuje jej pani u nas?
Nie jest źle, ale powinno być to mocniej podkreślane. Duch rzemiosła, zżytego z miejscem, w którym powstaje, to niezwykła wartość. To tworzy miasto, dzisiaj w Sopocie jest zaledwie kilka miejsc, gdzie można kupić tutejsze rękodzieło. To budka, za wiaduktem, druga budka przy kościele św. Jerzego, gdzie zresztą udaje mi się zawsze znaleźć jakieś świetne drobiazgi czy też pasaż przy molo. Lubię te miejsca, chciałabym takich więcej.
A jak pani ocenia ofertę kulturalną Sopotu?
Dobrze. Macie festiwal „Dwa Teatry” i kilka ciekawych wydarzeń. Nie widzę już tego artystycznego buzowania, jakie było charakterystyczne lata temu, galerie, wystawy kluby jazzowe, ale jednak jeśli potraktować Sopot, jako część Trójmiasta, to jest naprawdę bardzo dobrze. To jest kierunek rozwoju, w którym powinniście pójść. Sopot kulturalny. Pełen galerii sztuki. Artystów, pisarzy, muzyków.
Mniej kebabów, więcej sztuki?
Zdecydowanie tak. Nie jesteście przecież od budowania karmników dla żywienia masowego turysty. Jesteście wyjątkowi i to trzeba pielęgnować.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad przeprowadził Wojciech wężyk.
Hanna Bakuła to znana malarka, pisarka i publicystka – jest absolwentką Wydziału Malarstwa warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wydała 22 książki, z których dwie powieści: „ Idiotka miłość w Nowym Jorku”, książka o Nowym Jorku, i „Hazardzistka” – kultowa powieść o artystach z czasów Gierka – są bestsellerami. Inne to: „Jak stracić przyjaciół” i „Jak zyskać przyjaciół” – poradniki astrologiczne, „Instrukcję obsługi” – zbiór osobistych ankiet stu znanych osób, „Bandana” – poradnik dla młodzieży, „Seks na kredyt” – felietony z Playboya, „Ostatni Bal. Listy do Agnieszki Osieckiej” – wspomnienia z ich niezwykłej przyjaźni, „Tajski masaż” – zbiór nowojorskich opowiadań, „Świr Nowojorski” – album o punkach z lat 80. Bestsellerami są jej książki o mężczyznach: „Wnuczkożonka, czyli jak utrzymać laskę”, „Seks na kredyt, czyli jak dostać gratis”, „Samiec alfa, czyli jak wytrzymać z facetem”, „Jak być ogierem do końca życia”. Firma Portretowa, mająca wspaniałą klientelę, działa od 1978 roku. Ostatnio artystka rysuje pastelowe pejzaże i maluje olejne obrazy związane z kartami Tarota.
Więcej informacji Hannabakula.pl
[ZT]4887[/ZT]
6 0
wielu sopocianom marzy sie powrot do starych pieknych sopockich tradycji, trzeba przywrocic znaczenie miejscom, wydarzeniom, ludziom!!1
4 0
Więcej księgarni...ech...
3 0
Ciekawa rozmowa, wnioski interesujące.
3 0
"...jak można było zamienić budynek kina na drogerię" no właśnie! A jeszcze teraz znikła prastara księgarnia na Monciaku. Za to będzie kolejny sklep z ciuchami. Porażka!