Zamknij

Mała Zupa z Sopotu ma przekazać dużą pomoc Ukrainie! "Na łączach z Florydą robimy zakupy"

14:00, 06.09.2022
Skomentuj Fot. Zupa na Monciaku - Facebook Fot. Zupa na Monciaku - Facebook

Zupa na Monciaku po raz kolejny zorganizowała wsparcie humanitarne dla Ukrainy. Sopocka organizacja prowadzi zbiórki, dzięki którym może zapewnić niezbędne produkty walczącym żołnierzom i ludności cywilnej. W ostatnim transporcie udało się przewieźć aż 300 paczek. Dzięki zaangażowaniu wolontariuszy ładunek trafił do Chersonia.

Zupa na Monciaku podzieliła się obszerną relacją z wyjazdu na swoim profilu facebookowym. Sprawdźcie, jak przebiegła ich podróż. 

_____

Grant na pomoc Ukrainie

Piątek. Pakujemy się. Kompletujemy paczki dla mieszkańców okupowanego Chersonia. Państwo wpłacają na naszą zrzutkę. Pan Paweł Lęcki udostępnia, prosi, przypomina. Uśmiecha się do Państwa, a Państwo wtedy pomagają Ukrainie jeszcze chętniej. Wiadomość sprzed kilkudziesięciu godzin, że Zupa dostanie grant na pomoc Ukrainie, Rotary International Disaster Grant for Ukraine, o wartości 25 000 dolarów od klubu Rotary Club Cocoa Beach na Florydzie brzmi bardzo nieprawdopodobne. A jednak dzięki zaangażowaniu prezesa Marcina Kubiaka, dawnego mieszkańca Sopotu, który od wielu lat Pomaga Zupie, staje się faktem. I to niemal natychmiast.

Mała Zupa z Sopotu ma przekazać dużą pomoc Ukrainie od Amerykanów. Na łączach z Florydą robimy zakupy. Niemałe. Z aptek zamawiamy najbardziej potrzebne leki, które są drogie i bez pomocy z zewnątrz nie moglibyśmy ich kupić. Chersoń wysyła nam zapotrzebowanie, żeby nie celować w ciemno, a odpowiedzieć dokładnie na ich potrzeby. Do tego dokładamy syropy witaminowe dla dzieci i leki przeciwbólowe dla żołnierzy. Setki kostek mydła, tona karmy dla zwierząt, paleta mleka dla niemowląt, powerbank solarny, koszulki dla żołnierzy, tona kaszy i ryżu. Tysiąc dwieście wiaderek na domowe pierogi, które Ukrainki dostarczają na front.

Fot. Zupa na Monciaku - Facebook

Paczki do Chersonia

Czujemy się jakbyśmy mieli telefon do Złotej Rybki albo do Dobrego Wujka w Ameryce. Dzwonimy powiedzieć, czego trzeba tym, do których pojedziemy, a Rotarianie zamawiają towary w polskich sklepach i wysyłają nam paczki, palety. Gdy paczki nie mieszczą się już nigdzie, dołączają kobiety z Soroptimist International Gdańsk Przysyłają kilkaset opakowań szczoteczek do zębów do paczek, żel pod prysznic i jedzenie dla dzieci z Chersonia. Kilkaset kaszek i zupek.

Z Kamilą z Ultimo jedziemy do Selgrosa. Jej firma sponsoruje nam kolejne duże zakupy. Wybieramy produkty dla konkretnych rodzin, z którymi mamy kontakt. Biegamy, oklejamy, fotografujemy na miejscu. Do Chersonia nie poślemy przez ruskie punkty kontrolne pomocy z amerykańską flagą i błękitno-żółtymi gołąbkami pokoju. Ludzie z Zupy odbierają paczki w różnych punktach miasta, dowożą do magazynu. My w tym samym czasie kupujemy żywność do paczek za pieniądze ze zrzutki. Planowaliśmy 500, po podliczeniu zrzutki zdecydowaliśmy się za otrzymane do dnia wyjazdu wpłaty zrobić 300.

Ukrainiec z Gdańska, Anatolij udostępnia Zupie część magazynu. Szykujemy indywidualne paczki dla rodzin w okupowanym Chersoniu. Brakuje rąk do pracy, czas nagli, wzywamy posiłki. W ciągu dwóch godzin niezawodni przyjaciele Zupy, harcerze ZHR i Leśnej Szkółki dojeżdżają do fatalnie skomunikowanego Bysewa i mimo upału pakują, liczą, ładują. Młodzi ludzie zawsze znajdują czas, gdy ich potrzebujemy. To oni sprawiają, że Zupa może być czasem skuteczna w robieniu rzeczy niemożliwych. Pracujemy 12 godzin. Najwytrwalsi zostaną z nami do północy, ładować kilka ton pomocy do trzech busów. Martyna i JJ obchodzili w tym roku swoje osiemnastki, a są podporą Zupy na Monciaku od kilku lat.

Najcenniejsza jest lodówka

W sobotę rano w sprawdzonej ekipie ruszamy do granicy. Ivan, Mikołaj, Ola. I lodówka. Najcenniejsza jest lodówka. Lodówka samochodowa, mała. A w niej insulina i adrenalina. Mała, bo i my jesteśmy mali i małe są brygady żołnierzy, które indywidualnie wspieramy jadąc przez Ukrainę z pomocą humanitarną dla cywili w Chersoniu. Pilnujemy temperatury lodówki jak oka w głowie. Gdy dwa dni później będziemy ją przekazywać do szpitala polowego żołnierzom walczącym pod Chersoniem, wzruszonym, niedowierzającym, że ją dociągnęliśmy z Gdańska, usłyszymy, że każda ampułka adrenaliny, którą przekazujemy, to ekstra pół godziny życia, czas potrzebny na przewiezienie rannego z pola do szpitala. To często ostatnia szansa na przeżycie. Mamy ich tylko 130. Tych ampułek. Może następnym razem damy radę więcej. Na froncie nie jeżdżą karetki. Auta medyczne to w przeważającej części bardzo stare furgonetki z pryczą z dykty i ceraty. Będziemy ich mijać wiele, rozwożąc pomoc.

Przekroczenie granicy

Fot. Zupa na Monciaku - Facebook

Przeprowadzenie trzech busów z pomocą przez granicę zajmuje nam całą noc. To karkołomne kombinacje, gdy w ekipie są osoby nieprzekraczające granicy, mieszkający na stałe w Polsce Ukraińcy, a przecież ich pomoc jest nieoceniona, są tacy, na których możemy zawsze liczyć. Ivan, dziękujemy Ci, kolejny raz. To wspólna polsko-ukraińska robota, byłoby nam smutno bez Ciebie.

W Szegini, przygranicznej ukraińskiej wsi gości nas zaprzyjaźniona Fundacja Pomocy Humanitarnej w Szegini. Odpoczywamy u nich po dobie za kółkiem. Poznajemy wyjątkowych ludzi. Wolontariusze Lynn i Stephen Gill przylecieli pomagać w Ukrainie z Nowej Zelandii. Czasem trudno powiedzieć, czemu niektórzy ludzie szybko stają nam się bliscy, ale tak jest właśnie z nowopoznanymi Nowozelandczykami. Kupują nam na drogę chałwę dla żołnierzy, dają brakujące pieniądze na paliwo i będą zdalnie kibicować naszej podróży i czekać na nas, gdy będziemy wracać. Wieczorem przyjeżdża z Zaporoża do Szegini dwóch fantastycznych młodych ludzi - Oleg i Siergiej, chłopcy z Chersonia, którzy organizują pomoc dla swojego miasta w Zaporożu. Przywożą nam symbolicznego chersońskiego arbuza. Swoją ciężarówką pomogą nam transportować z granicy na południe Ukrainy zawartość dwóch busów pomocy humanitarnej, podczas gdy my pojedziemy trzecim odwiedzając po drodze żołnierzy. Ładujemy ciężarówkę. Chłopaki w pośpiechu jedzą kolację, tankujemy ich polskim paliwem od Państwa, opowiadają, co w Chersoniu, zaraz ruszamy.

Kilometry mijają szybko, znamy już trasę. Czym bliżej południa, tym więcej dojrzałych słoneczników i więcej blockpostów. Naklejka Chersoń na naszej szybie wzbudza sympatię. Żołnierze, którzy sami są z Chersonia przekazują przez nas podziękowania Polakom i pytają kiedy i gdzie ich rodziny, które zostały w okupowanym mieście, będą mogły dostać paczkę od Zupy. Wiemy, jaka droga czeka paczki, ale wierząc, że dotrą szczęśliwie, podajemy przez okno adresy, numery telefonów. Ławrynowa Siem, powtarzam po Mikołaju, choć wiem, że dotrą tam, albo i nie.

Żołnierze opowiadają, my znów słuchamy

Fot. Zupa na Monciaku - Facebook

Noc spędzamy w domu wynajmowanym w małej wiosce przez znajomych żołnierzy. Czekają na nas z grillem i kolacją przygotowaną z tego, co mieli. Ukraińcy celebrują szaszłyki w sposób chyba niezrozumiały Polakom. To jak narodowa świętość. Jest z nimi kucharz wojskowy, kolacja jest doskonała. Pamiętali nawet o wege członku naszej drużyny, choć niejedzenie mięsa nijak nie mieści im się w głowach. W Ukrainie mięso to numer jeden. Żołnierze opowiadają, my znów słuchamy. Za kilka dni wyjadą na front. Wyczuwa się nerwową atmosferę. Plecak, kamizelka i hełm stoją gotowe w nogach łóżka Artema jak tornister w ostatnim dniu wakacji pierwszaka. Jak nasza przepinana z gniazdka do gniazdka od Gdańska lodówka z adrenaliną. Żegnając się z nimi, chciałabym wiedzieć, że zobaczymy się znów. Nie wiem. Jedziemy dalej.

Dzień Niepodległości Ukrainy, z ostrożności spędzamy w ukryciu, na uboczu, choć robota pali się w rękach, czekamy.

Nad ranem uznajemy, że pora wracać do pracy. Pod Mikołajowem spotykamy się przy drodze szybkiego ruchu. To bezpieczniejsze niż wjazd do miasta. Mikołajów bombardowany jest od początku wojny codziennie, bez wyjątków. Żołnierze dostają zapas leków, opatrunków, koszulek, powerbanki, saperki i oczywiście tradycyjnie Snickersy i Colę. Udało nam się też zdobyć dla nich tablet – dziękujemy skromny anonimowy darczyńco. Ten tablet z Sopotu już robi bardzo dobrą robotę w Ukrainie. Pomaga dronom chronić miasto.

Dzieci wojny

Fot. Zupa na Monciaku - Facebook

Dalej na południe. Szutrowe drogi, kurz. Wybiegające na ulicę dzieci, dla których mamy od Państwa pełne torby słodyczy. Coraz więcej pojazdów wojskowych, transportów medycznych. Nakładamy kamizelki, wyłączamy muzykę w aucie, wyłączamy reflektory w samochodzie. A dzieci biegają po wsiach jakby wojny nie było, choć z oddali czuć już jej swąd. Maluchy z wystruganymi z drewna karabinami bawią się w blockposty. Dajemy sześciolatkowi do skontrolowania paszporty i dziękujemy za przepuszczenie torbą wafelków Princessa kokosowa od Państwa, Snickersów od Rotarian z Florydy i chałwą od Nowozelandczyków. Ma być śmiesznie, ale ściska w dołku. To dzieci wojny. Z przeciwnego kierunku na spotkanie z nami wyjechali żołnierze piechoty morskiej. Dzięki tym, którzy wspierają Zupę, oni też dostaną pomoc. Pomoc humanitarną w wersji wojskowej. Leki, maści, opatrunki, koszulki, trochę kalorii. Tu do szeregowych żołnierzy docierają właściwie tylko małe detaliczne transporty.

Zwiadowcy idą pierwsi

U tych dziś ostrzelano bazę, nie mają znów niczego, tamci zaś mają sprzęt, pokazują nam amerykański kulomiot, ale stracili dziś kompana. Chłopcy rozmawiają o broni, ja sobie tak myślę o tym, jak ciężko żyć w warunkach polowych po dniu na froncie. Obserwuję ich zmęczone ciała, sama marząc o odpoczynku. Myślę o dziewczynach i żonach, dzieciach, których zdjęcia świecą o zmroku z ekranów wyjętych z kieszeni wojskowych spodni. Z Jewgienijem rozmawiamy po polsku. Do 24 lutego mieszkał przez 6 lat na Chrzanowskiego we Wrzeszczu. Prosi nas, żebyśmy prosili w Gdańsku o pomoc dla jego małego batalionu. Jako zwiadowcy idą pierwsi. Głupio zginąć tylko z powodu braku odpowiedniego sprzętu. Zostawiamy nowopoznanych kolegów w dziurze w ziemi i jedziemy do hostelu odpocząć. Czuję się minimum niezręcznie. To nie ja dziś broniłam swoim ciałem bezpieczeństwa Europy, nie ja straciłam kolegę z ekipy. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, spóźniamy się o kilka minut na godzinę policyjną i musimy zostać do piątej rano w aucie.

Kolejnego dnia odwiedzamy siedmioosobową rodzinę w Basztance. Ich dom jakimś cudem ocalał, gdy spadła obok rakieta. Nie mają okien, brama jest dziurawa od odłamków, ale wszyscy żyją, a dom stoi choć zamiast szyb jest folia. Wkrótce będzie ich ośmioro. Przywieźliśmy dla nich paczki z Polski. We wsi kupujemy jeszcze piętnastokilowe worki cebuli, ziemniaków, buraków, marchwi, żeby zaopatrzyć im trochę piwnicę. Pan Paweł prosi na Facebooku o kolejne wpłaty na zrzutkę, a my od razu jedziemy do sklepu. Dzieci cieszą się z polskich słodyczy, ale chyba nawet bardziej z lokalnego arbuza, którego nie mogą udźwignąć.

Docieramy do Zaporoża

Fot. Zupa na Monciaku - Facebook

Tymczasem ciężarówka z naszymi paczkami dociera do Zaporoża. Spotykamy się tam, by przeładować pomoc do autobusów ewakuacyjnych. Spóźniają się. Od kilku dni, wypełnione po brzegi niemowlętami z matkami, kobietami w ciąży i staruszkami tkwią na ostatnim ruskim blokpoście przed Zaporożem. W upale, bez klimy, wody, jedzenia. Ukraińcy próbują ich wspierać na trasie na ile rosyjskie wojsko ich dopuści, ale kierowcy nie pozostawiają złudzeń. Zielony korytarz przez teren okupacji to korytarz śmierci, mówi jeden z nich. To rosyjska ruletka, dodaje ktoś inny. Nikt już nie jeździ trasą, na której jednorazowo ostrzelano niemal sto aut z Chersonia, ale na innej trasie też nigdy nie ma pewności, co się zdarzy. Nasi koledzy Siergiej i Oleg już raz wywozili ciała cywili zastrzelonych w kolejce.

Gleb, który mieszka w Gdańsku, a pochodzi z Zaporoża woła przez Facebooka do punktu przeładunku swoich kolegów z Ukrainy. Pakujemy sporą ekipą cztery autobusy. Kolejnego dnia rano, razem z kierowcami pojawiamy się na odprawie autobusów do tak zwanej szarej strefy. Wyjazd na tereny okupowane to jak wyjazd za granicę. Policja kontroluje kierowców, wojsko kontroluje policję. Trwa to długie godziny. Skwar, pył, pot. Ruszyli. Po dwóch dniach dają znać, że dostali się do Chersonia. Wysyłają filmiki z rozładunku. Głosy na nagraniu łamią się w emocjach. Część towaru dotransportowali łodzią motorową, bo ostatni most przez Dniepr, most Antonowski, znów jest zniszczony. Zdaje się, że dla Ukraińców przeszkody nie istnieją. Jeśli zabrać im łódki, zapakują humanitarkę na dzikie gęsi. Plakaty z hasłami "Chersoń to Ukraina" i "Trzymamy z Chersoniem" rozklejone w całej południowej Ukrainie - to nie słowa rzucone na wiatr.

My też trzymamy z Chersoniem

Z całego serca, najgoręcej dziękujemy wszystkim, dzięki którym Zupa mogła włączyć się w pomoc tym, którzy cierpią nie tylko głód, ale i towarzystwo terrorystów w swoim domu. Tym, do których jak za czasów drugiej wojny światowej, strzela się podczas prób ewakuacji i porywa ich dzieci. Gdyby nie Państwo, nie moglibyśmy pomóc nic a nic.

To był dla nas wielki honor móc przez chwilę pracować z Wami i pomagać Waszemu dzielnemu miastu, Chersończycy. My też trzymamy z Chersoniem, trzymamy z Ukrainą. Staramy się w Zupie na naszą skromną, niepaństwową, pozarządową skalę, żeby to nie były tylko słowa i nakładki na zdjęcia profilowe w portalach społecznościowych. Jesteście bardzo dzielni. Dobro musi zwyciężyć.

Źródło: Zupa na Monciaku - Facebook

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%