Zamknij

Nie tak różowa przyszłość elektryków?

00:00, 23.06.2020 artykuł sponsorowany

Auta elektryczne są reklamowane jako remedium na wszystkie bolączki współczesnej motoryzacji. A co, jeśli okaże się, że w przynajmniej w obecnej formie będą czymś w rodzaju składanych smartfonów świata samochodowego? Tylko ciekawostką i przeciętnie użytecznym gadżetem.

Urok prądu

Zainteresowanie samochodami elektrycznymi jest coraz większe. Z jednej strony odpowiadają za to akcje marketingowe, a z drugiej po prostu czas. Na rynku pojawia się coraz więcej używanych elektryków, co widać między innymi w wewnętrznych statystykach serwisu carVertical.com – liczba sprawdzanych samochodów elektrycznych nadal rośnie. Do niedawna zresztą ładowanie aut elektrycznych było darmowe, a choć obecnie wprowadza się za to pewne opłaty, są one niewysokie i sumarycznie koszt przejechania 100 kilometrów nadal jest bardzo atrakcyjny. Poza tym elektryki dają coś, czego żaden wóz spalinowy z przyczyn technicznych nie będzie w stanie zapewnić: pełny moment obrotowy niemal od samego początku, a to przekłada się na niesamowite przyspieszenie. Jednak przyszłość elektryków może wcale nie być różowa, a przynajmniej nie do chwili wprowadzenia paru niezbędnych usprawnień.

Co jest nie tak z autami elektrycznymi?

Samochody elektryczne mają swoich kilka zalet, ale mają też sporą liczbę poważnych wad. Nie wynikają one jednak z błędów producentów – to ograniczenia technologiczne, na których pokonanie tak naprawdę dziś trochę brakuje pomysłu, a i presja nie jest duża, skoro sprzedaż nadal rośnie.

Podstawowy kłopot to ładowanie. Nawet tam, gdzie pod domem można postawić szybką ładowarkę, to kosztuje to krocie. A zwyczajne ładowanie… No cóż, ono trwa po prostu zdecydowanie zbyt długo. Elektryk siłą rzeczy musi niemal dłużej stać, niż jechać. Nijak się taki samochód nie nadaje w dłuższą trasę, a nawet jeśli, to nie ma mowy o żadnym spontanicznym wypadzie. Wszystko musi być zaplanowane co do kilometra, bo infrastruktura do ładowania znajduje się głównie w dużych miastach.

Drugi problem to cena. Elektryki są po prostu za drogie w stosunku do tego, co oferują. Magia zaklęcia zielonej energii w końcu przestanie działać. Zresztą nie chodzi tylko o eksploatację. Problemem jej także serwis, bo nawet w średniej wielkości miastach wciąż problemem jest znalezienie punktu, który podejmie się napraw nawet dość prostych usterek. Koniec końców nawet po zakończeniu okresu gwarancji nie ma innej opcji niż ASO. I fakt – elektryki psują się rzadziej, bo ich konstrukcja jest prostsza, ale jedna usterka kasuje koszt paru lat utrzymania zwykłego spalinowego auta.

Kwestią dyskusyjną wciąż pozostaje bezpieczeństwo ogniw. Potencjał spalania katalitycznego jest spory, a procedury gaszenia aut elektrycznych… Czasem wszystko, co można zrobić, to zaczekać. I owszem, to bardzo, bardzo rzadkie przypadki, ale wciąż jest to problem, który wypadałoby jakoś rozwiązać, bo gdyby takich aut na drogi wyjechało więcej, to zagrożenie stawałoby się coraz bardziej realne. À propos bezpieczeństwa… Wyprodukowanie i utylizacja ogniw do jednego elektryka zostawia w środowisku ślad porównywalny z 20-letnią eksploatacją niskiej klasy diesla, więc to też nie jest jeszcze technologia doskonała.

Są alternatywy

Podstawowe zagrożenie dla elektryków to inne paliwa. Między bajki można włożyć na pewno energię słoneczną, ale już zasilanie wodorem jest całkiem ciekawą alternatywą, która też wymaga sporo pracy, ale pod wieloma względami może w przyszłości poważnie zagrozić nieco chyba przereklamowanym elektrykom. A na to wszystko warto nałożyć fakt, że czystym, tanim i bezpiecznym paliwem jest cały czas LPG, którego źródła są wystarczająco bogate, żeby się za bardzo nie przejmować.

(artykuł sponsorowany)
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
0%