Materiał archiwalny
Któregoś dnia wpadła na pomysł, by na przydomowym podwórku stworzyć plac zabaw dla dzieci. Wspólnie z koleżankami i kolegami zbierała więc makulaturę i butelki do skupu, chodząc po domach, prosiła sopocian o fanty na loterię.
W Sopocie się urodziła, Sopot – jak mówi ze wzruszeniem - ma w sercu do dziś. Ewa Czulińska-Śmiglak przyszła na świat 7 stycznia 1947 r., w izbie porodowej przy ul. Abrahama. Zima tamtego roku była wyjątkowo ostra.
- Morze zamarzło tak, że na Hel szło się po lodzie - przypomina. - Tata opowiadał mi, jak stał z moim bratem Adasiem na plaży i patrzyli na uwięziony w lodzie statek. Na tym statku miał być Tomcio Paluszek i moja mamusia z maleńką Ewunią, i nie mogli dopłynąć do brzegu. Taka legenda towarzyszyła moim narodzinom: statek i Tomcio Paluszek, nie bocian i kapusta - śmieje się Ewa.
Jej rodzice: Maria i Bronisław Czulińscy z synem Adasiem do Sopotu przyjechali z Warszawy w 1945 r. Wojenne małżeństwo – ślub wzięli 7 września 1939 r. Bronisław pochodził spod Warszawy, mama od pokoleń ze stolicy.
- W czasie powstania tatuś został aresztowany. Znalazł się w transporcie do obozu Stutthof. W drodze na jakiejś stacji udało mu się wraz z kolegą uciec. Dotarli do Rumii, tam tata ukrywał się do końca wojny. Obiecał sobie, że jeżeli go nie złapią i po wojnie odnajdzie mamę z moim braciszkiem, przyjedzie do Sopotu.
W spalonej Warszawie nie było do czego wracać, Bronisław chciał więc zacząć nowe życie z żoną i synkiem nad morzem.
No i udało się – Bronisław przeżył, odnalazł całą i zdrową rodzinę, wszyscy razem przyjechali tu w 1945 r. W ślad za nimi przyjechał brat Marii, który zamieszkał przy ul. Pułaskiego, a także jej siostra z mężem – znaleźli lokum przy Ogrodowej. Wszyscy się spotykali, życie rodzinne kwitło.
Czulińscy zajęli duże poniemieckie mieszkanie na ówczesnej ul. Stalina, dziś Al. Niepodległości.
- Było w nim całe wyposażenie plus… wiszący Niemiec w kuchni. Chyba do końca nie wierzył, że będzie musiał opuścić miasto, nie mógł się z tym pogodzić - opowiada Ewa. - Nasz dom stał tuż przy Podjeździe. Mieścił się w nim znany salon kapeluszniczy Alodia, gdzie ubierało się wiele eleganckich kobiet oraz zakład produkujący obuwie Czulińscy.
[ZT]12880[/ZT]
Zakład Bronisława Czulińskiego zatrudniał kilku szewców.
- Cholewki szył mój tatuś – kontynuuje Ewa. – Firma mieściła się w naszym mieszkaniu na piętrze. W następnych latach była już tylko pracownia kamasznicza. To nasza rodzinna tradycja - dziadek i wujek też uprawiali ten zawód.
W pewnym momencie Bronisław Czuliński nawiązał współpracę z Kazimierzem Tomasińskim ze znanej firmy Tombut, działającej zresztą przy Al. Niepodległości do dziś – prowadzi ją syn Kazimierza, Bogdan Tomasiński. Zakład Tombut produkował słynne buciki dziecięce.
- Tata robił do nich cholewki, a pan Tomasiński podeszwy.
Gdy pytam o jej dzieciństwo, Ewa odpowiada, że była wymarzonym, zaplanowanym dzieckiem.
- Tata sobie postanowił, że po synu urodzi się dziewczynka, przyjmował o to zakłady. Miał szalone poczucie humoru - skoro był już Adaś, to teraz będzie Ewunia. I miał rację – uśmiecha się sopocianka. - W naszej rodzinie ważny był miesiąc styczeń. Tata urodził się 6 stycznia, mój brat piątego, ja siódmego. A moja córka czwartego stycznia. Upodobaliśmy sobie zimę.
Ale później dzieciństwo Ewy nie potoczyło się szczęśliwie. Maria, jej matka, zmarła w wieku 28 lat, gdy Ewa miała cztery lata. Prawdopodobnie był to rak, choć w tamtym czasie trudno było postawić jednoznaczną diagnozę. Bardzo cierpiała.
- Gdy mama zachorowała, zamieszkała z nami siostra zakonna, żeby opiekować się chorą. A w najmniejszym pokoju naszego mieszkania żyła ciotka Hanki Ordonówny – Apolonia Bieńkowska. Została do nas domeldowana, co było normalną praktyką po wojnie. Miałam od niej różne wachlarze, ozdoby.
Maria Czulińska została pochowana na cmentarzu katolickim przy ul. Malczewskiego w Sopocie. Ewa do dziś pamięta ogromny kondukt żałobny ciągnący się od jej rodzinnego domu aż na nekropolię. Odejście młodej matki poruszyło wielu sopocian.
Po śmierci Marii Bronisław Czuliński ożenił się ponownie. O swych dalszych rodzinnych losach Ewa mówi krótko: moja historia to historia Kopciuszka.
Bronisław zmarł w 1981 r., w 1985 r. Adam, brat Ewy.
[ZT]1800[/ZT]
Chodziła do Szkoły Podstawowej nr 4. Działała społecznie. Zapisała się do harcerstwa. Któregoś dnia wpadła na pomysł, by na przydomowym podwórku stworzyć plac zabaw dla dzieci. Wspólnie z koleżankami i kolegami zbierała więc makulaturę i butelki do skupu, chodząc po domach prosiła sopocian o fanty na loterię.
- Przez płoty przełaziłam do ogrodów, zrywałam kwiaty, które później sprzedawałam na Monciaku - wszystko po to, by uzbierać pieniądze na huśtawki i zjeżdżalnie - wspomina. - Ktoś - nie pamiętam już kto - pomógł nam finansowo i udało się: powstał ogródek jordanowski dla dzieci z okolicy. Nawet gazety pisały o naszej inicjatywie. Było uroczyste otwarcie, radość i duma z naszego czynu.
Z dzieciństwa pamięta jeszcze majowe festyny na plaży, z których wracało się Monciakiem na bosaka i cygańskie tabory wzdłuż cmentarza przy Malczewskiego. Tata szedł z kwiatami na grób mamy, a mała Ewa szalała z cygańskimi dziećmi. Pamięta zabawy na cygańskich pierzynach rozwieszonych na brzozach, śmiech i gonitwy.
Przyjaźniła się też z maluchami z sopockich domów dziecka, zawsze starała się im przynieść kilka cukierków czy jakąś zabawkę. Zimy, wówczas zawsze mroźne i śnieżne to z kolei saneczkowe szaleństwo na Łysej Górze i łyżwy.
– Jeździło się po zamarzniętych chodnikach, albo na lodowisku w ogródku jordanowskim pomiędzy ówczesną ul. Stalina, a Armii Czerwonej. Był tam słynny „zakręt śmierci” – odważniejsi jeździli na łyżwach, mniej odważni na siedzeniu i tornistrach.
Z nową rodziną ojca nie układało się jej najlepiej. W 1967 r., mając 20 lat wyszła za mąż. W 1968 r. urodziła pierwszą córkę, Annę, w 1973 r. Dorotę. W 1968 r. przeprowadziła się z mężem do Gdyni i przestała pracować.
- Zajmowałam się domem i dziećmi. Kobieta, która dorastała bez matki, chce dać swoim dzieciom ciągle więcej i więcej. I nie chodzi mi o stronę finansową, a o obecność i zainteresowanie – podkreśla.
Później, w trakcie rozwodu Ewa wróciła do pracy. Najpierw w spółce Marżal w Gdańsku – firma zajmowała się sprzedażą okien, rolet i żaluzji, następnie do emerytury pracowała w sopockim salonie sprzedaży samochodów KIA.
- Radziłam sobie całkiem nieźle, szybko awansowałam. Wtedy kobieta w branży motoryzacyjnej to był ewenement – uśmiecha się.
Dziś mieszka w Gdyni.
– Ale do Sopotu często przyjeżdżam. Nie tylko na grób mamy i taty. Spaceruję też po uliczkach lat mojego dzieciństwa i wspominam piękne i smutne chwile przeżyte w tym mieście.
Autorka: Aleksandra Kozłowska
Materiał udostępniony na licencji CC-BY.
Źródło: Muzeum Sopotu, Projekt "Sopocianie"
[ZT]12724[/ZT]
Rafał14:44, 01.05.2022
2 0
Ciekawe ,Sopocianie opowiadajcie jak to było i przeszukajcie domowe archiwa ze zdjęciami warto podzielić się tym z nami młodszym. 14:44, 01.05.2022