Zamknij

"Zespoły, których nie ma, ale są" - sopocka scena muzyczna, której nie znacie

18:08, 19.10.2019 J.F Aktualizacja: 14:36, 21.10.2019
Skomentuj

Są zespoły, które po napisaniu kilku utworów występują, jako support bardziej znanej kapeli. Są też takie, które pomimo kilku lat wspólnej gry ciężko namówić, by zagrały przed publicznością. Pisanie o tych ostatnich nic nie daje. Nawet jeżeli pojawią się ich nazwy w artykule, to nie zapoznacie się z ich, czasem bardzo dużym, dorobkiem artystycznym, bo żadne nagranie nie zostało upublicznione, przynajmniej w internecie.

Jeden z takich zespołów to Burrito, czterech panów, którym nie jest obca trójmiejska scena i rzeczywistość studyjna. Członkowie Burrito grali w The Pin Dolls, No toca co, Dywizjonie Despekt, Mockheads, Saturation, Rejzie, Crahu i wielu innych składach. W niektórych grywali trasy koncertowe, w innych brali udział w przeglądach i konkursach, w jeszcze innych wydawali płyty. Wydaje się, że mając takie doświadczenie łatwiej jest zaistnieć w świadomości słuchacza lub na tyle ją rozumieć, by szybko zebrać dużą liczbę fanów. Dlaczego zespół od 3,5 roku spotyka się raz, dwa razy w tygodniu, „wyjamował” 20 utworów i nie zagrał ani jednego koncertu?

Gramy nasze numery i o dziwo, nie nudzą się nam. Może dlatego, że zawsze gramy je nieco inaczej. Coś dodamy, przeniesiemy akcent lub zmienimy metrum, bawimy się – mówi saksofonista Burrito.

Przypuszczam, że ta lekkość w zmianie konstrukcji utworów bierze się z „obgrania”, z dialogu muzycznego, który wciąż i na nowo prowadzą grając z różnymi muzykami w wielu składach. Nie bez znaczenia są też ich zainteresowania muzyczne, które dawno przekroczyły granice konkretnego stylu muzycznego:

Słuchamy rocka progresywnego, jazzu, punka, funkowych gitar z tanich pornoli i Abby – przyznaje się basista Burrito.

Czy kiedyś ich usłyszycie? Nie wiem. Trzymam za nich mocno kciuki, ale po latach prowadzenia sali prób nauczyłem się, że w takich przypadkach nie należy mieszać się w wewnętrzne sprawny zespołów, nie proponować organizacji koncertu lub nagrania utworów. Robiąc to, mogę stać się przysłowiową teściową, która wtrącając się do kłótni małżeńskiej syna, na sam koniec słyszy najwięcej przykrości. Nic na siłę.

Drugi zespół, to dwuosobowy Homo Spiritualis. Choć skład, w odróżnieniu od poprzedników, wydał swój materiał, to zrobił to tylko na kasecie. Fasola i Miko nie zagrali, jako Homo Spiritualis, ani jednego koncertu i biorąc pod uwagę cały proces twórczy, to dość zrozumiałe.

Na potrzeby skomponowania i nagrania materiału członkowie zespołu rzucili swoje prace, zabrali perkusję, gitarę, masę efektów, mikrofony, preampy, komputer i wyjechali na 100 dni w Bieszczady. Pojechali tam, by się wyrazić, a dla każdej osoby, z którą o tym rozmawiałem, stawali się bohaterami - każdy tak by chciał, nie każdy tak kiedykolwiek zrobi.

Po ich powrocie do rzeczywistości dostałem cały materiał do miksów. By lepiej zrozumieć zamysł artystyczny, w przerwach od prac piliśmy wino, oglądaliśmy zdjęcia z wyjazdu i słuchałem ich opowieści. Góry w nich zostały i nawet teraz muszą czasem iść do lasu, by przespać się w hamaku, pobiegać na bosaka lub pomorsować. No cóż, zawsze są dwie strony medalu, ale nawet takim kosztem, słuchając ich muzyki, wydaje się, że było warto.

W przypadku kasety Viar zespołu Homo Spiritualis obraz, proces twórczy i sama muzyka zlały się w całość i tylko w ten sposób, moim zdaniem powinna być podawana. Czy zagrają kiedyś koncert? Czy zrobią autorskie spotkanie? Chyba szybciej nagrają coś nowego. Jakby nie było – poszukajcie ich kasety.

Po co w ogóle o nich piszę? Bo myślę, że takich zespołów, które są, ale ich w zasadzie nie ma dla nikogo innego jest wiele.

Myślę, że w takich przypadkach mamy do czynienia z czystą potrzebą uprawiania aktywności muzycznej w oparach jak najlepszej chemii zespołowej, niezmąconej opinią odbiorców. Rozumiem takie podejście. Muzyka to emocje, to część nas samych. W dzisiejszych czasach zatrzymujemy się na kilka sekund nad nowym zespołem, piszemy komentarz, dajemy like'a i przewijamy dalej. Często bywa, że to koniec naszego powierzchownego spotkania. Jeżeli w ten sposób, to może lepiej w ogóle nie? Odeszły w zapomnienie czasy, w których, jeżeli chciałeś poznać więcej muzyki, to musiałeś poznać więcej osób, które tę muzykę mieli w swoich domach. No i dobrze, odeszły i przez to stały się wyjątkowe.

Każdemu twórcy zależy, by odbiorca wracał do jego muzyki, by na niego oddziaływała. Z drugiej strony, gdy tworzysz, a ten stan pochłania cię do końca, to dostajesz od razu to, co jest najlepsze w tej zabawie i może właśnie tylko to czasem wystarcza.

autor tekstu: Docctor / Sala Prób Ramtamtam - Sopot

(J.F)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%